"Ludzie planują dzień, tydzień, semestr, wakacje, itd. Wiedzą, gdzie będą odpoczywać, w jaki dzień pójdą do kina lub na przyjęcie, kiedy odwiedzą babcię lub wnuczki, dzieci, przyjaciół i kiedy skorzystają z rozrywki. Ile rodzin mówi przynajmniej raz w miesiącu: "Dzisiaj jest dzień, by odwiedzić Jezusa w Tabernakulum" i cała rodzina przychodzi, by porozmawiać ze Mną? Ilu siada przede Mną i rozmawia ze Mną, opowiadając Mi, co się wydarzyło od ostatniego razu, opowiadając Mi swoje problemy, trudności, prosząc Mnie o to, czego potrzebują... czyniąc Mnie częścią tego wszystkiego? Ile razy?" (...) "Ja wiem wszystko. Czytam nawet najgłębsze sekrety waszych serc i umysłów. Ale cieszę się, gdy mówicie Mi o swoim życiu, gdy pozwalacie Mi w nim uczestniczyć jako członkowi rodziny, jako bliskiemu przyjacielowi. Jak wiele łask człowiek traci, jeśli nie daje Mi miejsca w swoim życiu!"
Czy był ktoś z Was kiedyś na takiej mszy? Jeśli tak to jakie są Wasze odczucia?
A teraz trochę o czymś innym. Oglądam właśnie moje zdjęcia z okresu kiedy kończyłam LO, zdawałam maturę itd... Jaki to był okres w moim życiu? Dobry i zły... Ale zdjęcia pokazują roześmianą dziewczynę, pełną radości w sercu. Choć wtedy też było różnie. Zdarzało się, że po policzkach płynęły łzy. Ale byłam ostoją spokoju, wewnętrznej harmonii, po prostu byłam innym człowiekiem. Kim się stałam przez to czekanie, przez ciągłą niepewność? Malutką, przestraszoną istotką, bojącą się odrzucenia, zranienia, bólu... Z jednej strony kochałam, z drugiej umierałam... A wracając do okresu, o którym pisałam wcześniej, to dziękuję z całego serca ludziom, którzy wtedy pojawili się w moim życiu.
I jeszcze zapomniałam o jednym: kocham góry - wtedy właśnie tam byłam. Moje piękne Zakopane ;)
_______________
27.09.2011 r.
Byłam, czułam, widziałam... Coś niesamowitego. A myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmikach na youtube. Ale to działo się naprawdę. Kilka osób osunęło się na ziemię... Ja nie, ale poczułam jak przepływa przeze mnie przyjemne ciepło. Bardzo przyjazny ojciec Witko i piękne świadectwa uzdrowień. Szkoda tylko, że mojego męża nie było wtedy ze mną... Coś niesamowitego, coś, co warto przeżyć. I teraz nasuwają mi się same słowa, które wpadły mi w ręce na obrazku, gdy zaczynałam wątpić, że Bóg istnieje: "Odwagi! Ja jestem! Nie bójcie się".
Ja nie mam takiego okresu w życiu póki co, który szczególnie wspominam, do którego tęsknię. Jest czas, który chcę wykreślić z pamięci, z życia i na szczęście się udaje.
OdpowiedzUsuńTatry - uwielbiam!! :))
Podziwiam Cię- odważna jesteś
OdpowiedzUsuńJa o takich mszach tylko słyszałam. Że rzeczywiście dzieją się tam niesamowite rzeczy.Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńDorotko, to nie odwaga chyba... Chcę po prostu uzdrowić swoje serce.
OdpowiedzUsuńRozterko, tam dzieją się niesamowite rzeczy, polecam... warto naprawdę :*
Kto wie Edytko, może kiedyś rzeczywiście się na taką mszę wybiorę :)
OdpowiedzUsuńJeśli jesteś ciekawa jak to wygląda, obejrzyj sobie filimi na youtube ;) i polecam też filmik "Przezyłam aborcję". Wiesz, normalnie nie wyobrażam sobie jak można chcieć zabić swoje dziecko. To jest po prostu koszmar. buziaki ;*
OdpowiedzUsuńPostaram się w najbliższym czasie te filmiki obejrzeć.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o aborcję - także tego nie rozumiem. Przecież dziecko to największy skarb, jaki możemy dostać od losu - część nas i naszego partnera (zakładam tylko takie przypadki w tym momencie). I zabić owoc miłości?
A nawet jeśli to nie był owoc miłości, tylko powiedzmy chwilowej przygody, to i tak nie rozumiem... Przecież można dziecko urodzić i oddać do adopacji, jeśli już tak naprawdę się go nie chce. Tyle ludzi przecież dzisiaj nie może mieć własnego i chętnie by je wychowali w prawdziwej rodzinnej atmosferze.
OdpowiedzUsuńChociażby właśnie - adopcja. A jeżeli chodzi o "wpadkę" z przygody. Ja wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś się decyduje nawet na przygodny seks, to musi mieć świadomość, że zawsze istnieje ryzyko ciąży. Więc odpowiedzialność trzeba ponieść.
OdpowiedzUsuńFakt - ryzyko ciąży zawsze istnieje. Ale ja zawsze byłam, jestem i bedę przeciwna takim "przygodom".
OdpowiedzUsuńJa kiedyś nie byłam przeciwna. Miałam w tej kwestii pewne załamanie. Teraz jednak również nie popieram tego rodzaju przygód, odrzuca mnie od takiego postępowania.
OdpowiedzUsuńW zyciu wiele rzeczy się zmienia z czasem, z biegiem lat. To naturalne.
OdpowiedzUsuńOj tak, bardzo wiele rzeczy się zmienia. W końcu my się zmieniamy i wszystko wkoło :)
OdpowiedzUsuńNa czym polega taka msza? Nigdy nawet o niej nie słyszałam i nie wiem, o co chodzi. Napisałaś, że było fajnie i w sumie sama bym się chciała na taką przejść, tylko nawet nie wiem, czy gdzieś blisko mnie coś takiego robią.
OdpowiedzUsuńTo jest msza o uzdrowienie. Jest normalna msza, a oprócz niej adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwa o uzdrowienie, a także modlitwa w językach. Potem jest część indywidualna i każdej osobie, kapłan kładzie dłonie na głowie. W tym momencie można odczuwać ciepło, osunąć się na ziemię (tzw. spoczynek w Duchu Świętym) na kilka sekund, minut albo nic nie czuć. Ja widziałam jak ludzie osuwają się na ziemię. Wcześniej niespecjalnie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Musisz poszukać w necie wiadomości na temat gdzie są takie msze. Wiem, że ojciec Witko jeździ trochę po Polsce, ale często jest na Podkarpaciu (tak nawiasem mówiąc ja własnie jestem z tej części Polski). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam Kto nie był na Mszy Swiętej o uzdrowienie i uwolnienie niech pójdzie teraz.Z czystym sercem, modlitwa na ustach i nadzieją w sercu. Niech zobaczy ile z siebie dają bezinteresownie Ojcowie. Niech zobaczy miłość Chrystusa. Doznałam tej Chrystusowej miłosci. Dziękuję Ci Panie. BĄDŹ UWIELBIONY PANIE.
OdpowiedzUsuń