"Dałem Ci cierpienie, abyś mnie poznał. Dałem Ci lęk, abym mógł wlać w Twe serce pokój. Byłem z Tobą na Twym dnie, abyś mógł wypłynąć na rejs ze Mną."
Ja też byłam na dnie. Zaczęłam spadać coraz niżej i niżej. Aż w końcu spadłam tam, skąd tak trudno jest się wydostać. I pewnie dlatego tak bardzo urzekł mnie ten cytat. Były chwile załamania, zwątpienia w to wszystko. Niewiele brakło, abym zaczęła wątpić także w Boga. Bo przecież każdego dnia tak głośno wołało do Niego moje serce, a On nie chciał usłyszeć. Wydawało mi się, że nie było Go w momentach, gdy najbardziej potrzebowałam Jego pomocy lub choćby tylko obecności, bym nie czuła się tak bardzo samotna... Pewnie ktoś by mógł pomyśleć, że nie mogłam się tak czuć... bo przecież mam męża, rodzinę. Ale czułam się... Czułam się zepchnięta na bok, niekochana... Ciągle tylko wszyscy mieli do mnie o coś pretensje. Humory rodziców, ciągle coś było nie tak. Mężowi też zawsze coś nie pasowało w moim zachowaniu. Przez to wszystko zgubiłam gdzieś siebie, swoje prawdziwe "ja". I nie wiem właściwie jak przeżyłam ten czas. Chyba jakaś niewidzialna siła trzymała mnie przy życiu. Walczyłam... choć ciągłe poczucie winy mnie niszczyło, bo przecież ja zawsze wg innych robiłam wszystko nie tak... I to moi najbliżsi wpędzili mnie w to chore poczucie winy.
A jak jest dzisiaj? Różnie... Ale wierzę, że kiedyś wyjdę na prostą, że będzie już tylko lepiej, bo przecież nie może być ciągle źle.
Chciałam jeszcze napisać, że nie warto rezygnować z siebie całkowicie dla drugiej osoby. To normalne, że w małżeństwie, związku chcemy jak najlepiej dla ukochanego. Ale... No właśnie to ale jest najbardziej istotne. Nie starajmy się zmieniać na siłę. To ktoś ma nas pokochać takimi, jakimi jesteśmy. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Ja kiedyś byłam sobą, pełną spokoju, opanowaną osobą, która ze wszystkich sił chciała kochać i być kochaną. Robiłam wszystko, żeby tylko mój mąż (wtedy jeszcze chłopak) był zadowolony, szczęśliwy. A moje szczęście gdzie było? Brakło na nie miejsca... Dopiero teraz małymi kroczkami staram się odnaleźć w sobie tamtą dziewczynę sprzed lat...
"Nie zawsze widać smutku odbicie, gdy łzy rzęsiście się leją. Bywa, że w sercu łamie się życie, a usta ciągle się śmieją."
_____________________
05.10.2011 r.
Właśnie tak się dzisiaj czuję - jak w tym cytacie, który umieściłam wyżej. Samotna, smutna, niekochana, nikomu niepotrzebna, nie warta nawet przytulenia... Czemu się tak czuję? Może to tylko moje złudzenia, może wszystko zawdzięczam zespołowi napięcia przedmiesiączkowego, ale mimo wszystko tak się czuję. Wstrętny drink, który na chwilę pozwala przestać myśleć. Trzymam się tylko, by nie upaść znów na samo dno. Nie zniosę tego kolejny raz... Przecież miałam być silna, miałam walczyć o siebie i miałam wygrać tą walkę. Ciągle słyszę tylko krytykę i pouczenia, mimo iż zawsze robię wszystko o co mnie poprosi. Co się ze mną w ogóle dzieje? Kim jestem?
Chciałam tylko być dla kogoś kimś najważniejszym i czuć to każdego dnia. Chciałam wiedzieć, że ktoś się o mnie martwi, że ktoś chce mojego dobra. Chciałam... być po prostu dla kogoś wszystkim, całym światem.... tylko tyle...
A tak właściwie to wystarczy tylko odpowiednie podejście psychologiczne i wszystko już wiem... na ten nurtujący mnie temat oczywiście...
"Samotność jest we mnie za dnia.
A nocą - królem jest strach
Tak nie będzie zawsze.
Na ziemi liście- tak pełne mnie.
Zamieniam się w trawę i wiatr,
odchodzę.
Moje ciało to mój grzech."
Czasami musimy upaść na samo dno, by właśnie od niego móc się odbić i znaleźć się z powrotem na powierzchni. Upadki kształtują nas.
OdpowiedzUsuńTak, to prawda.
OdpowiedzUsuńNiestety. Miejmy tylko nadzieję, że już koniec tych upadków i teraz będzie już tylko lepiej :)
OdpowiedzUsuńKiedyś przecież musi być lepiej. Kiedyś Ewel napisała mi, że "najciemniej jest tuż przed wschodem słońca". Trzymam się mocno tych słów, bo dzięki temu zaczęłam wierzyć, że to słońce przecież musi sie pojawić ;)
OdpowiedzUsuńBo chyba taka jest prawda :) Ja cytując jedną z moich ulubionych piiosenek napiszę "A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój.." :)
OdpowiedzUsuńTeż lubię tą piosenkę ;)
OdpowiedzUsuńPamiętaj Kochana moja, zawsze jesteśmy osobami wartościowymi, godnymi miłości, zwykłej troski, potrzebnymi. Nie ma drugiej takiej istoty jak Ty! :** A to, że niektórzy nie potrafią nam tego okazać, to już niestety nie nasza wina.. :***
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana :* Tylko to takie przykre, gdy ktoś przez cały czas na nas "warczy" zamiast powiedzieć coś miłego. Ot tak po prostu... tylko dlatego, że jestem.
OdpowiedzUsuńNa mnie też stary warczy, ale za przeproszeniem, mam go w dupie. Wywarczy się i przestanie, ja tymczasem robię swoje. Zrobię sobie peeling, potem maseczkę oczyszczającą, potem przeciwzmarszczkową, wezmę kąpiel w zapachowym olejku. Ty też sobie zrób. Nic tak kobiecie nie pomaga jak dopieszczenie samej siebie. On niech warczy, a Ty leż i pachnij. bądź zołzą. Do mnie jak stary ma jakieś uwagi, to mu mowie, żeby na kartce napisał, bo nie mogę już go słuchać, a ja w wolnej chwili sobie przeczytam, jak mnie najdzie ciekawość.
OdpowiedzUsuńCzytałaś " Dlaczego mężczyźni kochają zołzy?"
Jak nie to wyśle Ci na e- maila.
Dorotko chyba rzeczywiście zacznę tak samo robić jak Ty, bo ileż to można wytrzymać. A tym bardziej jeśli "warczy" bez żadnego konkretnego powodu. Książkę kiedyś zaczęłam czytać i chyba mam ją gdzieś zapisaną. Koniecznie muszę do niej zajrzeć. Dziękuję :* Twoje rady zawsze jakoś tak celnie trafiają do mnie :)
OdpowiedzUsuńTo się cieszę. A nawiasem mówiąc to chyba jakaś plaga egipska z tym facetami. Mąż mojej koleżanki z pracy też ma jakieś fochy. Chyba ich wszystkich pogięło :)))
OdpowiedzUsuń