poniedziałek, 21 listopada 2011

Dobry Boże, próbuję z całych sił odzyskać utraconą wiarę. Nie porzucaj mnie w połowie drogi...

Chyba doszłam do tego momentu, że muszę tutaj wszystko opisać. Powstrzymywałam się wielokrotnie przez opisywaniem tego, ale już dłużej nie mogę. Nie mam z kim o tym porozmawiać. Moja jedyna przyjaciółka jest za daleko. A zwykłym koleżankom po prostu nie chcę, nie potrafię pewnych rzeczy o sobie mówić. Tak po prostu. Wszystko zaczęło się jeden dzień przed naszym ślubem. Wiadomo... przygotowania, stres robią swoje. Ale bez przesady. Moi rodzice chcieli wszystkim rządzić. A mąż nie mógł tego znieść - bo w końcu to było nasze wesele. No i powiedział mojej mamie kilka słów za dużo. Od tego czasu wiele się zmieniło. Zamieszkaliśmy w moim domu. Propozycja wyszła od rodziców. Mieliśmy dostać całą górę od nich. Żebyśmy mieli taki swój kąt. I się zaczęło... Pretensje dosłownie o wszystko - o to, że mąż auto zaparkował nie w tym miejscu gdzie trzeba, że zapomniał swoich rzeczy zabrać z garażu (rodziców), bo auto nam się zepsuło i coś robił na kanale i o każdą głupotkę. A najgorsze, że pretensje nie były kierowane do niego, tylko do mnie. Mnie się obrywało za wszystko. Jakbym była jakimś śmieciem do obrzucania błotem. Kolejna sytuacja, gdy teść przyjechał pomóc przy stawianiu naszego prowizorycznego garażu - blaszaka. Bo tata sobie nie życzy obcych na swoim terenie. I w ogóle mają do nich jakieś straszne podejście. Ja też na początku kierowana wpływem rodziców jakoś miałam dystans do nich, bo to prości ludzie, ale później zaczęłam się do nich przekonywać. A najgorszą jazdę mama urządziła mi, gdy sprzedawaliśmy samochód. I przyjechała taka sympatyczna para go obejrzeć. Wtedy to mama stwierdziła, że nie będziemy robić z ich domu komisu i stertę innych rzeczy powiedziała, o których nawet nie chcę pisać. O jeden samochód... nie więcej - tylko jeden. Nerwy mi puszczały po każdej takiej sytuacji. Nie wytrzymywałam. Do tego zachowanie męża wyprowadzało mnie z równowagi. Odreagowywałam w prosty sposób - łzami. Kilka razy zdarzyło mi się wybuchnąć. Myślałam nawet o tym, że lepszy byłby świat beze mnie. Ale o tym już wiecie. I tak wracając do naszego mieszkania u rodziców - to oczywiście żadnej "góry" nie dostaliśmy. Obecnie mamy jeden pokój. Gdy zapytałam kiedyś o chociaż drugi pokój (tak jak obiecywali) usłyszałam, że nie zasłużyliśmy sobie. A meble z dawnego pokoju męża w jego rodzinnym domu możemy sobie postawić w garażu. Dla mnie to już było wszystko jasne. Ale najgorszy był ten żal... Wtedy podjęliśmy decyzję o budowie. Ale wiadomo - koszty kolosalne, w bloku jakoś nie chcieliśmy mieszkać. I gdy już prawie kupiliśmy działkę, moi dziadkowie zaproponowali nam przeporowadzkę do nich. Dom murowany, oni sami mieszkają. Wprawdzie jakieś 2 km od centrum, ale ja tam kiedyś mieszkałam i jest ok... Dwa miesiące temu rozpoczęliśmy remont. Moim rodzicom to oczywiście też nie na rękę, bo przecież mieliśmy mieszkać u nich. Nie rozumiem.... Pomóżcie mi, bo nie ogarniam tego wszystkiego. Ostatnio ciągle jest tak, że rodzice z mężem nie rozmawiają prawie w ogóle. On nie chce zrozumieć, że to mimo wszystko moi rodzice i zawsze będą dla mnie ważni. Straciłam poczucie własnej wartości, ciągle czuję się jak ktoś, kogo można zjechać od góry do dołu właściwie za nic. Mąż w ten sposób właśnie czasem odreagowywuje swoje złości. Chociaż nic złego mu nie robię. Kompletnie nic. Czuję się po prostu mało ważna. Rodzice tak samo się zachowują - w zależności od humoru. Ja nie mam pracy, dobija mnie to podwójnie. Dla męża jest ok, jak idzie po jego myśli - gorzej, jeśli ja mam inne swoje zdanie. To ja zawsze przepraszam, mimo iż wina nie leży po mojej stronie. To ja zawsze się boję... Czuję się po prostu jak nikt. A najgorsze, że nie potrafię się do końca poczuć przy nim bezpieczna. To znaczy czuję się, ale nie zawsze. Nawet mój żal do Boga ciągle gdzieś tkwi. Nie wiem dlaczego. Wszystko zaczęło się od tej pracy, którą nagle kilka dni przed podpisaniem umowy sprzed nosa sprzątnęła mi inna dziewczyna. Tak ciężko jest znaleźć pracę w zawodzie. To miało być zastępstwo na 5 miesięcy, na które czekałam jak na zbawienie. I nic - moje marzenia prysnęły jak bańka mydlana. Jedyna taka mała dobra rzecz, która mnie ostatnio spotkała, to taka, że dostałam stypendium rektora za wysokie wyniki. Kwota, co prawda niewielka, bo 230 zł miesięcznie. ale chociaż mam satysfakcję. Zaczynam na nowo szukać drogi do Boga, bo wiem, że z Nim jest łatwiej iść przez życie. Mam nadzieję, że się uda.

"Boję się jutra. Z jaką samotnością przyjdzie się zmierzyć? Czy "jutro" będzie gorsze niż "dzisiaj"? Albo czy będzie lepsze? Kolejne złudzenia znów nie chcą dotknąć prawdy. Kiedy codzienność jest tak smutna i zła, rzeczywistość szara i bez wyrazu, a perspektywa przyszłości Cię przytłacza. Kiedy życie przelatuje obok Ciebie, a Ty mimo rozpaczliwych prób w żaden sposób nie możesz go pochwycić. Kiedy wszystkie marzenia okazują się fikcją i kiedy dokładnie wiesz, co będzie dalej. Kiedy zamiast żyć - przeżywasz. Gdy rzucasz rozpaczliwe wołania SOS. Ale osoba, którą kochasz nie chce ich usłyszeć. Kolejna kropla rozpaczy dołącza do pozostałych, by Cię zatopić. Toniesz. Dlaczego tak trudno jest zrobić coś, co dla innych mogłoby wydawać się najprostsze? Dlaczego, gdy przestaję oddychać, po chwili jakiś odruch, nad którym nie panuję każe mi nabrać powietrza? Dlaczego życie jest chwilami takie podlę i uporczywe? Dlaczego tak trudno jest zrobić sobie miejsce na ziemi i dlaczego mnie się to nie udaje? Kolejny dzień do przeżycia - wyzwanie, które ma wymiar wyroku. dy ktoś utracił nadzieję, zwykle nie dba o resztę..."

12 komentarzy:

  1. Wiesz.. właśnie tego się boję, jeżeli wprowadzę się do S. Że zaczną się kłótnie z Jego rodzicami, że coś się popsuje i zamiast istnej sielanki zrobi się bardzo niefajnie..

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepiej od samego początku zamieszkać u siebie. Teraz to już wiem. Chociaż nie zawsze ma się taką możliwość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od samego początku to na pewno nie będzie to możliwe. W planach jest właśnie przeprowadzka do Niego - bo tak jak u Ciebie, góra by była nasza, rodzice na dole.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko u mnie była mowa o górze. Niestety nic z tego nie wyszło i mieszkamy "upchani" w jednym pokoju :/ Ale to zależy od tego jakich będziesz mieć teściów. Może akurat będzie fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Póki co kontakty z nimi mam dobre. Sami w sumie mówią, żebym się wprowadzała i odnoszą się do mnie z dużą sympatią. Mam nadzieję, że to się nie zmieni :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzeba być dobrej myśli ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. dzięki za wsparcie, odwzajemnię się tym samym...bądź twarda - przetrwasz bo jest sens w tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cały czas Edytko jestem dobrej myśli :) Ale te słowa chyba powinnam do Ciebie kierować ;) :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Przykro mi czytać, że przechodzisz teraz przez taki trudny okres. Z tego co piszesz, wydaje się, że są bardzo silne zależności między Tobą, rodzicami i mężem. Rodzice mogą mieć nawet dobre intencje, ale dopóki będziecie mieszkać razem z nimi, wygląda na to, że będą próbować kierować wami, co może tworzyć (i jak piszesz, już tworzy) wiele napięć. Myślę, że naprawdę warto byłoby pomyśleć o mieszkaniu 'na swoim'. W przeciwnym razie pewna podstawowa niezależność będzie niemożliwa. A to bardzo ważne dla rodziny, którą tworzysz teraz z mężem. Zdaję sobie sprawę, że koszta są dziś ogromne, ale nawet tymczasowe mieszkanie w bloku może być rozwiązaniem. Chodzi o waszą rodzinę. Pozrawiam serdecznie i otaczam modlitwą.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa i wsparcie. Wiem, że te konflikty pewnie spowodowane są wspólnym mieszkaniem. Dlatego podjęliśmy już jakiś czas temu decyzję o wyprowadzce. Może w tym roku jeszcze uda nam się wprowadzić do nowego domu, który zapisali nam moi dziadkowie. Ale o to oczywiście też rodzice mają żal. Jest mi naprawdę z tego powodu bardzo przykro, bo nigdy nie chciałam żeby tak było. Starałam się wszystko robić jak najlepiej, ale widocznie to było za mało. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć Edytko. Kiedyś już przegadałyśmy ten temat w e- mailach- pamiętasz?
    Moje zdanie w pełni pokrywało się ze zdaniem Jakuba.
    Myślę,że żal rodziców jest pozorny, bo najbardziej zależy im na kontrolowaniu Twojego życia. Nie daj się wpędzić w poczucie winy, nie robisz nic złego, walcz o swoje szczęście.
    Pozdrawiam, buziaki

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj Dorotko ;) Tak, pamiętam. Ale ten temat ciągle wraca, przy każdej nawet najgłupszej okazji. Staram się jak mogę nie dać się wpędzić w poczucie winy, ale czasem po prostu nie wychodzi. Mam nadzieję, że jak się wyprowadzimy to nasze relacje się poprawią. Pozdrawiam Cię serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń