wtorek, 31 maja 2011

"Nasze słowa to tylko tyle, ile w duszy jest bólu i radości"

Milczę... chociaż tyle myśli w mojej głowie, tyle niepoukładanych słów, tyle żalu. Co muszę jeszcze zrobić żeby poczuć, że jestem dla niego najważniejsza? Nie wiem... Życie jakoś się toczy, ale co z tego, skoro tak niewiele rzeczy sprawia mi radość? Nie czekam, boję się jutra, właściwie to moje życie w niczym nie przypomina życia... 

"Marzenia umierają i przepadają w otchłani czasu..." 

Nie wiem już jak mam dalej żyć...

środa, 25 maja 2011

Tylko jak powoli nie zmieniać siebie w głaz?

"Więc lepiej nie rzucać się pod wiatr,
Więc lepiej nie walczyć,
Gdy tak żal,
Głęboko schować prawdę.
Uparcie do celu tylko iść,
Na innych nie patrzeć,
Często zbyt.
Dla siebie zbierać gwiazdy.

Tylko jak?
Powoli nie zmieniać siebie w głaz?
Żyć tak prawdziwie aż do dna!
Tańczyć na deszczu, gonić wiatr!
Wiatr…

Więc lepiej nie odkryć duszy już,
Nie pragnąć tak mocno,
Do utraty tchu.
Samotnie kroczyć w blasku"

Dziękuję dziś wszystkim osobom, które mnie wspierają. Bez Was chyba nie dałabym rady przez to wszystko przebrnąć. Dziękuję jeszcze raz :*

Od nadmiaru nerwów, bólu i żalu sięgam coraz częściej po alkohol. I mimo, że obiecałam sobie, że więcej tego już nie zrobię, wczoraj nie mogłam inaczej... Znów. Ale byłam "silna" i nie rozkleiłam się. Nie zrobiłam niczego złego, a po raz kolejny dostałam taki piękny "prezencik" od męża. Oczywiście żartuję sobie. To nie prezencik tylko chwile pełne nerwów i niepokoju. I nie dam sobie więcej wmówić, że moje uczucia nic nie znaczą, że mogę się denerwować z takich powodów jak wczoraj. Nie dam sobie wmówić, że jestem mało ważna. Przepraszam, bo przecież ja dla mojego męża jestem najważniejsza. Szkoda, że piękne słowa (które i tak bardzo rzadko słyszę) są puste. Małżeństwo to zobowiązanie... zbyt poważne, żeby tak ranić. No ale po co martwić się o drugą osobę (podobno ukochaną), po co dbać o nią, o jej zdrowie, uczucia? Po co to wszystko, skoro można dbać tylko o siebie i być szczęśliwym? Taki jest tok rozumowania mojego męża? Pięknie... Przecież małżeństwo to wspólnota, liczenie się z potrzebami drugiej osoby, a nie tylko swoimi. Najgorsza jest samotność. Samotność w związku, która powoli zabija. Ciągłe poczucie winy, które sprawia, że serce powolutku umiera w wielkich męczarniach. 

Wczoraj byłam w Kościele. Cudnie było... Poczułam wielką ulgę (choć na chwilę, bo nie przypuszczałam, że wieczorem będzie kolejna dawka zdenerwowania).

I czasem sobie tak myślę, ile człowiek jest w stanie znieść, czy jutro będzie znów pełne bólu, czy tym razem przyniesie uśmiech na twarzy. Ale taki prosto z serca, nie maskę ubraną na twarz. Zastanawiam się jak długo jeszcze wytrzymam. Może moje serce zamieni się w kamień, który nic nie czuje poza zwykłą zimną obojętnością. Chyba tak byłoby najprościej. Przecież nie można ciągle żyć w nerwach. Nie da się... Tak po prostu...

Panie Boże, wiem, że Ty kochasz mnie miłością bezwarunkową, bez granic, tą najpiękniejszą, najprawdziwszą. Tylko dlaczego pozwalasz na to całe moje cierpienie? Ale jeśli taka jest Twoja wola, to niech tak będzie.

Nie będę odpłacać złem za zło, bo to nie ma sensu. Przecież największą zemstą jest przebaczenie... 

poniedziałek, 23 maja 2011

Chciałam się zabić...

Chciałam się zabić. Tak po prostu. Było mi obojętne co się ze mną stanie. Wybuchłam znów. Po takim tekście jaki uslyszałam, po tych słowach, które słyszę kilka razy w tygodniu... Nie dałam rady inaczej. Ale żyję... Nie wytrzymuję nerwowo, bo nie da się tego wytrzymać. Tego strachu, tego ciągłego poczucia, że jest sie tylko pionkiem w czymiś życiu. Życiu, które i tak już nie ma większego znaczenia. Nie wytrzymuję... Mąż, który powinien wspierać, być i kochać widzi tylko siebie. I pokazał mi wczoraj dobitnie, że jestem tylko i wyłącznie dodatkiem do jego życia. Wykańczam się...

Zamiast mnie przytulić żebym się uspokoiła, to przeklina na mnie jakbym była zerem. Kocha? A jeśli nawet kocha, to warunkowo... Smutno mi strasznie.

Wczoraj mój wybuch odbił się na całym domu. Nawet rodzice już wiedzą. Tylko oni potrafią dostrzec moje potrzeby, nawet obecnie stojąc z boku. Czemu mąż nie widzi swojej winy... Wczoraj żeby odbić piłeczkę zaczął mi wyciągać wszystkie moje zdenerwowania. Mówił, że jestem chora... Tylko ja nigdy tak nie reagowałam. NIGDY! Ale teraz nie mogę. Jak kilka razy w tygodniu słyszę, że wyjedzie do Anglii - to ten strach, który panował w moim sercu przez 2,5 roku znów się zakorzenia. Wiedział, że nie zgodziłabym się na małżeństwo na odległość. Obiecał, że nie wyjedzie. A teraz? 

Nie umiem tak funkcjonować, gdy nie mogę powiedzieć, co mnie boli. Nie umiem żyć w takim małżeństwie, gdzie druga strona nie liczy się z moim zdaniem i robi sobie to, co chce. Bez względu na to jak ja się będę czuła. Nie chcę być tylko dodatkiem do jego życia. Bo dobrze jest tylko wtedy, gdy nic się nie odzywam, nie mówię, co czuję, czy co mi się nie podoba.

A mam chyba do tego prawo...

I tylko na usta same cisną mi się słowa... Boże, przepraszam...