środa, 21 grudnia 2011

Moje serce nie śpi...

Dziękuję Wam Kochani za ostatnie komentarze i wsparcie. Teraz szczególnie jakoś go potrzebuję. Rzadko tutaj bywam, ale jesteśmy w trakcie przeprowadzki i nie mam na nic czasu. W domu atmosfera napięta jest strasznie. Mama płacze po kątach, tata strzela do mnie aluzjami, że to wszystko przeze mnie, że nigdy się nie spodziewali, że tam pójdę, itd... Długo by o tym opowiadać. W każdym razie dziadkowie przepisali ten dom na nas. Może jest troszkę dalej od centrum, ale nie jest źle. Fakt, musieliśmy zrobić generalny remont, mimo iż dom jest murowany. W sumie to jeszcze nie skończyliśmy całkiem. Mamy gotowe 2 pokoje, łazienkę, wymienione okna, drzwi do pokoi, kanalizację i centralne ogrzewanie wymienione na nowe. Jeszcze przedpokój trzeba obić panelami i pomalować kuchnię oraz wymienić w niej meble. Ale to już się zrobi w trakcie... I wyrównać teren dookoła domu... Trochę jeszcze jest pracy. Tata wczoraj nam pomógł meble przewieźć, ale nie obyło się bez złośliwości. Nie wiem co on powiedział dziadkowi, ale wiem, że to nie było nic miłego. Było mi przykro. Znów wpędzona w poczucie winy... Czuję się z tym źle, jakbym robiła coś złego. I mimo iż sobie tłumaczę cały czas, że mam prawo do własnych decyzji, to jednak ciągle jestem pod ich presją, bo chodzą przybici, smutni, mama ma zapuchnięte od płaczu oczy i tata nie szczędzi sobie złośliwości. A przecież ja nie wyjeżdżam na koniec świata. To tylko 3 km odległości. Tylko... Wiem, że może im być ciężko, bo zawsze byłam w domu. Ale ja nie rozstaję się z nimi w złości, nie przestanę ich kochać... tylko chcę ułożyć sobie życie po swojemu... A mimo wszystko i tak mam wyrzuty sumienia. Dlaczego? 

Z mężem jakoś powoli się zaczęło układać chyba. Powiedziałam mu co o tym wszystkim myślę. Ciekawe na jak długo podziała. A jeśli nie to wezmę sobie do serca sposób Dorotki :) Może podziała wtedy...

I na koniec życzę Wszystkim radosnych, spokojnych, pełnych ciepła, miłości i pokoju Świąt Bożego Narodzenia, a w Nowym Roku błogosławieństwa Bożego i spełnienia marzeń.

piątek, 16 grudnia 2011

"W morze wypływam, tonę cała we łzach... smutek ukrywam w moim zamku ze szkła"

"Przychodzi czasem dzień cały we łzach
od płaczu moknie dom, łzy stukają w dach
w morzu łez topi się świat i tonę ja
Pod taflą morza mam zamek ze szkła
tam czeka na mnie żal, co na sercu gra
czasami lubię ten ton czysty jak łza
Cicho woła mnie toń
płaczliwych fal
Tu nikt nie znajdzie mnie, nie zobaczy nikt
tutaj mój cały żal zmyją z oczu łzy
bo na powierzchni tych wód
płakać mi wstyd."

Tak nie będzie zawsze. Nie może tak być. Smętnie tutaj na tym blogu strasznie. Ale jak pisać o szczęściu, skoro w moim życiu go praktycznie nie ma? To znaczy zdarza się, że jest przez kilka dni, a potem miesiące bólu, cierpienia, łez. Czasem myślę, że gdybym była twardsza, pewniejsza siebie, bezczelna i gdyby nie obchodziła mnie sytuacja innych, byłoby mi lżej. Ale nie jestem taką silną i bezwględną osobą. Podobno dobro zawsze do nas wraca? Ja nigdy nikomu nie chciałam zrobić nic złego. Być może czasem mi się to nieświadomie zdarzyło. Ale to były zwykłe drobnostki... Zawsze wszystkim pomagałam, wspierałam, pocieszałam. 

Nie wierzę już. Nie umiem wierzyć. Narasta we mnie jakaś wielka fala żalu, bólu i rozczarowania. Wczorajszy dzień uwiadomił mi, że mnie już chyba nie może spotkać szczęście... takie prawdziwe. Kiedyś napisałam tutaj, że chciałabym uciec. Gdziekolwiek - przed siebie - do innego życia. Wszystko mi jedno.

Nie jestem niczyją własnością. Nikt nie ma prawa podnosić na mnie głosu, bo nie zrobiłam przecież niczego złego. Nikt nie ma prawa mówić do mnie takich słów, jakich wczoraj usłyszałam. On nie ma prawa. Czemu, gdy ja jestem taka jaką on chce abym była jest wszystko ok. A gdy mam swoje zdanie, przeciwstawię się jemu od razu słyszę takie słowa. Przecież mam prawo być taka jak chcę. Mam prawo mieć swoje zdanie. Mam prawo wybierać pomiędzy dobrem, a złem... A teraz przez to wszystko odsunęłam się od Boga.

I znów upadłam... Jestem za słaba żeby wstać i na nowo zacząć walczyć.

Boże, wybacz...

piątek, 2 grudnia 2011

Z miliona gwiazd...

>>>>Muzyka<<<<

"Bo Ty moim szczęściem, jedną z miliona gwiazd, 
gorącą miłością widzę cały Twój blask.
Bo Ty moim życiem i spełnieniem mych snów.
Odnajdę Cię zawsze, gdy zaświecisz znów.
Z miliona gwiazd, jedna z miliona gwiazd, jedna z miliona gwiazd, z miliona gwiazd..."

Chciałabym kiedyś takie piękne słowa usłyszeć od kogoś. Może kiedyś je słyszałam... ale to było tak dawno temu. W każdym razie piosenka jest śliczna.

Dzisiaj kolejny pierwszy piątek miesiąca. Spowiedź... w sercu jeszcze świeża obietnica poprawy. Czy tym razem uda się? Chciałabym, zawsze chcę, ale mimo moich najszczerszych chęci nie wychodzi. I po raz kolejny Boże proszę Cię o pomoc, pozwól mi na nowo zbliżyć się do Ciebie. Chcę żeby było tak, jak kiedyś... Tylko czy to jeszcze możliwe? Mam nadzieję, że tak... Może nie wszystko jeszcze stracone.

A co u mnie? Chciałabym uciec... Gdziekolwiek. Nie wytrzymuję tego rozdarcia pomiędzy rodzicami, mężem, a swoimi niespełnionymi marzeniami. Nie chcę wybierać. Jest mi tak strasznie smutno. Nie wiem czy jeszcze wiem czym jest radość i szczęście... Tak bardzo chciałabym jeszcze kiedyś móc powiedzieć: jestem szczęśliwa. Ale są tylko wyrzuty... Ciągłe wyrzuty. Próbuję sięgnąć po to szczęście, ale jakaś niewidzialna ręka zatrzymuje mnie w połowie drogi. Próbuję się uśmiechnąć, ale jakaś niewidzialna siła powoduje, że po policzkach płyną kolejne krople łez. Próbuję wznieść się w górę, ale coś uparcie za każdym razem ściąga mnie w dół. 

Czy życie musi tak boleć?